Jak zadbałam o work life balance, pracując w terenie

Satysfakcjonująca praca

Praca w terenie, ciągłe wyjazdy, nocowanie poza domem, biuro w samochodzie. Brak czasu na ćwiczenia, czy spotkania ze znajomymi. Notorycznie odwoływane wizyty u lekarza czy fryzjera. Jak mocno praca w terenie zdezorganizowała moje pozapracowe życie, możesz przeczytać tutaj.

Najbardziej ucierpiały takie obszary, jak odżywianie i po prostu dbanie o siebie, ale też pielęgnowanie znajomości. Zdarzało mi się budzić w hotelowym łóżku z myślą: „gdzie ja jestem?” Zdecydowanie częściej spędzałam czas na parkiecie z ludźmi z pracy podczas kolejnych imprez integracyjnych niż z własnymi przyjaciółmi. Choć oczywiście do dziś mile to wspominam, to brakowało mi czasu, by usiąść z książką i ulubioną herbatą na kanapie.

Jak zadbałam o work life balance? Jak na nowo się zorganizowałam? Co pozwoliło, a wręcz kazało mi się ogarnąć? Co konkretnie zmieniłam i jeszcze mogłabym zmienić, by wnieść choć odrobinę harmonii w moim życiu?

 

Odżywianie

Moje postanowienie poprawy w tym zakresie zbiegło się z dwoma istotnymi kwestiami. Poważną chorobą bliskiej mi osoby i moim fatalnym samopoczuciem. Zebrałam się w sobie i wykonałam wszystkie możliwe badania. Skorzystałam z pomocy dietetyczki i kompletnie zmieniłam swoje nawyki żywieniowe.

Zainwestowałam w dwa kubki termiczne – jeden na kawę lub herbatę, drugi na zupę, którą spokojnie mogłam popijać, jadąc autem (później przydały mi się bardzo, gdy w moim domu pojawił się noworodek, o czym możesz przeczytać tutaj).

Ponadto niezastąpiony okazał się termos obiadowy i bidon „niekapek”. Dzięki nim miałam zawsze ze sobą ciepłe danie i wodę z cytryną. Kiedy jechałam do miejsca, gdzie mogłam skorzystać z mikrofalówki zabierałam sobie obiad w lunchboxie, więc nie musiałam już korzystać z fastfoodów.

Pisałam też o tym, że gdy pracowałam w domu, zadania tak mnie pochłaniały, że…zapominałam jeść. Rozwiązaniem na tę bolączkę okazało się ustawianie przypomnienia co dwie godziny, by wstać od komputera, napić się i zjeść.

 

Ulubiony hotel

Kiedy tylko jechałam do miejsca, gdzie mam rodzinę lub znajomych, to wykorzystywałam sytuację i nocowałam u nich, by móc połączyć przyjemne z pożytecznym. Dzięki temu przynajmniej wieczorem miałam „wymówkę”, by zamknąć komputer i zapomnieć o pracy i miło spędzić czas.

Nieco inaczej sprawy się miały, gdy jednak byłam zmuszona spać w hotelu. Wówczas najczęściej nie miałam już siły na zwiedzanie i po prostu w piżamie, z laptopem na kolanach nadrabiałam zaległości.  Żeby sobie to w jakiś sposób zrekompensować, wybierałam  hotele np.: nad samym morzem, by wieczór spędzić na plaży albo sprawdzone już wcześniej. W niektórych miejscach było na tyle przyjemnie, że mili pracownicy recepcji przydzielali mi jeden z ulubionych pokoi na wybranym piętrze, po wybranej stronie, w wybranym skrzydle 🙂 . Nikt nie patrzył krzywo, gdy po śniadaniu zabierałam kubek z kawą do pokoju, a wieczorem schodziłam w kapciach i dresie 😉 .

 

Spotkania towarzyskie

Powyżej wspomniałam o tym, że dzięki temu, że mogłam nocować u przyjaciół i znajomych, łatwiej było mi dbać o relacje, które podtrzymuję na odległość. Trochę gorzej z tymi na miejscu, zwłaszcza jeśli chodzi spontaniczną kawę na mieście.

Choć brzmi to okrutnie, ale gdy chciałam się spotkać ze znajomymi w ciągu tygodnia, to na miesiąc przed planowanym spotkaniem podawałam im daty, kiedy ewentualnie jestem na miejscu i takie spotkanie wpisane w kalendarz miało szansę się odbyć. Niestety nie mogę powiedzieć, że to rozwiązało całkowicie problem, z uwagi na dużo nieprzewidzianych wcześniej wyjazdów, ale zawsze był to jakiś postęp.

 

Wizyty u lekarzy i innych specjalistów od zdrowia i urody

Przyznaję, że w tym obszarze zrobiłam najmniej, bo jednak lubię odwiedzać tych samych specjalistów, ale kilka akapitów wcześniej wspomniałam, że zebrałam się  w sobie i zrobiłam wszelkie możliwe badania, a niewątpliwie ułatwił mi to abonament w ogólnopolskiej placówce medycznej, więc część badań robiłam tam, gdzie akurat byłam służbowo. Zresztą do fryzjera w ostateczności też mogłam udać się w innym mieście 🙂 .  Tymczasem mój mąż właśnie wrócił z Wejherowa z nową starą fryzurą 🙂 – walczę ze stereotypami, ale wygląda na to, że w tym aspekcie my kobiety same generujemy sobie dodatkowe problemy 😉 .

 

Czytanie

Z poprzedniego wpisu wiesz, że nie korzystałam z audiobooków,  bo słuchając ich traciłam koncentrację i orientację w drodze. Jednak  zawsze w trasie był ze mną czytnik ebooków i aplikacja legimi w smartfonie na wypadek, gdybym czytnika zapomniała ze sobą. Na pewno były okresy, gdy czytałam mniej, ale do dziś czytam codziennie przed snem przynajmniej 10 stron ( chyba że zasnę wcześniej 😉 ). Po prostu przestałam sobie robić presję, np. zaliczenia jednej książki tygodniowo. Czasami musi wystarczyć jeden rozdział tygodniowo…

 

Regularne ćwiczenia

W poprzednim poście wspomniałam, że stanęłam przed wyborem rezygnacji z regularnych ćwiczeń lub swojego przekonania, że ćwiczę w ulubionym klubie, z ulubionymi instruktorami w wybrane przeze mnie dni. Ponieważ nie wyobrażam sobie nie ćwiczyć, to w odstawkę poszło moje ograniczające przekonanie. Fakt, że na pewno regularnie nie ćwiczyłam, ale  w weekendy nadrabiałam jazdą na rolkach w sezonie,  a dopóki nie skradziono mi roweru, to w mieście przesiadałam się z auta służbowego na bicykl. Ponadto, mając ze sobą laptopa zawsze w pokoju mogłam wieczór spędzić z Ewą Chodakowską  🙂 .  Zaczęłam też wozić w aucie buty do biegania ( fakt  – nie zdążyłam przebiec się nawet raz, ale przygotowana byłam 😉 ) A ulubione zajęcia zaliczałam, jeśli udało mi się być na miejscu. Mogłam oczywiście, mając do dyspozycji kartę Multipsort odwiedzać kluby w każdym mieście. Jednak przyznaję, że w podróży po kilkugodzinnej jeździe samochodem sił już raczej mi brakowało, wolałam po prostu odpocząć.

 

Jak widzisz, jestem zwolenniczką upraszczania sobie życia małymi kroczkami, prozaicznymi rozwiązaniami.  Staram się nie myśleć w kategoriach „wszystko albo nic”, czyli „jest idealnie albo wcale”. Krok do przodu to też postęp. Ćwiczenie raz w tygodniu zamiast trzech razy, jest lepsze od niećwiczenia.

Tym sposobem udało mi się wprowadzić odrobinę równowagi i zatroszczyć się o zaniedbane obszary mojego życia.

A Tobie co pomaga na co dzień zachować równowagę? Miłego dnia Gracjana   PS. Jeśli potrzebujesz podyskutować na temat równowagi w Twoim życiu zapraszam do grupy Work Life Balance w praktyce na Facebooku
Share this
  1. „Krok do przodu to też postęp” – dobrze powiedziane. Cieszę się, że udaje ci się pogodzić pracę z całą resztą i zachować równowagę. Mówiłaś, że w aucie nie słuchasz audiobooków. Jestem bardzo ciekawa, czy podczas długich podróży w samochodzie masz ciszę, czy słuchasz jakiejś muzyki?

  2. Takie życie w rozjazdach, rzeczywiście jest trudne do uregulowania. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Pracując na miejscu jest o wiele łatwiej wszystko sobie poukładać.

  3. Pracując z domu od prawie dwóch lat dobrze wiem o czym mówisz! Będąc w biurze robię przerwy, a siedząc w domu to jakoś tak zapominam. Chociaż nie wiem, czy bym się podjęła pracy w terenie. Jednak jestem zbyt mocno przywiązana do pewnych rytuałów. Natomiast Twoje rozwiązania są bardzo fajne i z pewnością znacznie ułatwiają taki rodzaj pracy 🙂

  4. Małe kroczki tez są ok? nie zawsze musi być wszystko albo nic ?. Fajnie ze udało ci się wszystko w miarę ogarnąć. Mnie zawsze w takich wyjazdach meczy jedzenie bo najczęściej jest to coś szybkiego właśnie

  5. Nie myśleć w kategoriach „wszystko albo nic”, czyli „jest idealnie albo wcale” – to powinna być dewizą każdego. Stopniowo, konsekwentnie, ale prosto do celu. Bez spinki, bez siłowania się, ale z rozsądną determinacją po prostu.

  6. najgorsze w takich wyjazdach to nawet zmiana wody- już organizm od razu się przestraja.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *