Dyktatura szczęścia cz.1 Czyli dlaczego usiłując być szczęśliwą, stajesz się nieszczęśliwa?

Czy nie towarzyszy Ci ostatnio poczucie, że dosięga nas dyktatura szczęścia?

Bombardują nas poradniki i artykuły o tym, jak być szczęśliwym, jak wychować szczęśliwe dziecko, jak pomóc szczęściu itp. Sama poruszam ten temat na blogu, choćby w postach: „Chcesz być szczęśliwy, to bądź i rób to, co sprawia Ci przyjemność”.  „Co wspólnego ze sobą mają życiowa równowaga i poczucie szczęścia”. „Szczęśliwi rodzice, wychowują szczęśliwe dzieci”

Czy i Ty chciałabyś być szczęśliwa, a wciąż nie jesteś?

A czy odpowiedziałaś sobie kiedykolwiek na pytanie: co konkretnie dla Ciebie oznacza być szczęśliwą i czego potrzebujesz, by nią być?

 

Dlaczego usiłując być szczęśliwą, stajesz się nieszczęśliwa?

„Zadaj sobie pytanie, czy jesteś szczęśliwy, a natychmiast przestaniesz nim być”

Stuart Mill

 

Dziś „bycie szczęśliwym” i „pozytywnie nastawionym” to kolejny cel i presja.

Tymczasem  badania pokazują, że smutni czują się winni, że odczuwają smutek. Ponieważ smutek postrzegany jest jako słabość.  Skoro czuję smutek, a wokół są sami szczęśliwi,  to z mną jest coś nie tak. B. Bastian* ze współpracownikami pokazali, że im bardziej ludzie mają przekonanie, że inni oczekują od nich, by nie odczuwali negatywnych emocji, tym częściej i intensywniej je odczuwali.

Te wnioski wpisują się w rzeczywistość młodych rodziców, zwłaszcza mam. Oczekiwania społeczne często przerastają ich możliwości. W końcu mają być szczęśliwe, nie powinny okazywać złości, ani smutku. A wobec codziennych trudów rodzicielstwa permanentne szczęście bez złości i smutku jest niemożliwe. To prowadzi do wyrzutów sumienia i pogorszenia samooceny i samopoczucia, skrajnie do depresji.

Być może stąd wynika fakt, że w krajach takich jak Dania, czy Islandia, które przodują w rankingach najbardziej  szczęśliwych państw, jest taki duży odsetek samobójstw, co pokazują wyniki analiz M.C Daly i in.** Tam, gdzie „wszyscy” są szczęśliwi, ci którzy nie są, jeszcze mocniej odczuwają swoje „niedostosowanie” do otoczenia i okoliczności.

Jeszcze inne badanie tym razem odnośnie skuteczności afirmacji przeprowadzili Joanne Wood wraz z Elaine Perunovic i Johnem Lee – w całości dostępne pod tym linkiem. Okazało się, że powtarzanie mantry w stylu „jestem wspaniałą osobą” dla osób z niskim poczuciem wartości ma wręcz odwrotny efekt. Badacze argumentują to tym, że badani czują rozdźwięk między tym, co powtarzają, a tym, co wiedzą na swój temat, co pogłębia poczucie dyskomfortu. Tym samym zamiast poprawić sobie samopoczucie,­­ osoby z niską samooceną i negatywnymi przekonaniami na swój temat, czuły się jeszcze gorzej niż przed przystąpieniem do badania.

Myślę, że podobny rozdźwięk muszą odczuwać osoby kreujące się w sieci na szczęśliwe, podczas gdy przygniata je codzienna rzeczywistość.

Silenie się na bycie szczęśliwym może okazać się zgubne. Dyktatura szczęścia skazuje nas na klęskę.

„Problem w tym, że świat przerobił „dobrostan” w kolejny cel, do którego wszyscy „powinni” dążyć, ale osiągnąć go mogą tak naprawdę tylko ludzie mający czas, pieniądze, nianie, jachty i numer telefonu do Oprah Winfrey”.

Emily i Amelia Nagosky

 

Keep smiling, never give up

Nie da się być uśmiechniętym non stop. Nie ma stanu idealnej, nieprzerwanej harmonii. Wpadamy w pułapkę myślenia, że stosując te wszystkie rady, jak być szczęśliwym, jesteśmy w stanie osiągnąć szczęście. Tymczasem  często nie ma fizycznej  ani psychicznej możliwości zastosować się do tychże i nie ma to nic wspólnego z tzw. silną wolą. A to, że nie osiągamy tego, co jest niby w zasięgu ręki, sprawia, że zamiast szczęścia i satysfakcji, czujemy  frustrację albo przygnębienie i rozczarowanie.

 

Pozytywne myślenie nas unieszczęśliwia

Nawiązując do powyższych badań warto dodać, że myślenie w stylu „ musi być dobrze”, „wystarczy, że czegoś bardzo chcesz”, może być zgubne. Wymagając  od siebie tylko pozytywnych myśli i uczuć skazujemy się na porażkę. Oczekując idealnej przyszłości, w której nic złego nie może nas spotkać (zwłaszcza dlatego, że nie dopuszczamy czarnych scenariuszy) pogłębia uczucie frustracji, bo… nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem, nie wszystko zależy od nas, nie na wszystko mamy wpływ. Rozczarowanie wynikające z tego, jak wygląda rzeczywistość w stosunku do tego, czego oczekiwaliśmy, nie pozwala nam czuć się szczęśliwymi.

 

Dlaczego  dążąc do szczęścia nie możesz go osiągnąć?

Jak często rozpamiętujesz swoje błędy?  Albo jak często martwisz się czymś na zapas? Zobacz, jak długo ćwiczyłaś się w umiejętności negatywnego myślenia. Nie spodziewaj się, że myślenie pozytywne przyjdzie od ręki. Nie wystarczy postanowić: „od jutra będę szczęśliwa”.

W tym sensie „ćwiczenie w odczuwaniu szczęścia”  jest jak ćwiczenie mięśni ciała. Nie wystarczy pomyśleć chcę schudnąć. Trzeba się podjąć konkretne kroki. Niektórzy zalecają np. przez 21 dni każdego wieczora przypominać sobie miłe, przyjemne, korzystne sytuacje. To uczy mózg skupiać się na pozytywach. Innym sposobem jest nawyk napisania pozytywnej wiadomości zaraz po otworzeniu skrzynki mailowej.

Patrząc globalnie, bardziej namacalne i widoczne jest nieszczęście. To jest nasze ewolucyjne uwarunkowanie. To prawda! Jednak ile z tych nieszczęść jest tylko w naszej głowie?!

Ponadto zbyt często skupiamy się na tym, czego nam brakuje do szczęścia.  Albo czekamy na lepsze czasy albo na wojnę, żeby zacząć doceniać to, co jest. Łudzimy się też, że dopiero gdy coś przepracujemy, coś zdobędziemy, to osiągniemy stan szczęścia. A kiedy już plan zrealizujemy, okazuje się, że to wciąż za mało. Nie umiemy powiedzieć: wystarczy. Albo życie może przynieść kolejne nieoczekiwane wydarzenia, które mogą zmącić nasz spokój.

Dziś zostawiam Cię z pytaniem, czy poddajesz się dyktaturze szczęścia?

Następnym razem zastanowimy się o jakie szczęście nam chodzi – już teraz zapraszam na ciąg dalszy

Miłego dnia

Gracjana

 

PS. Jeśli potrzebujesz podyskutować na temat równowagi w Twoim życiu zapraszam do grupy Work Life Balance w praktyce na Facebooku.

 

 

*Bastian B.  i in. Feeling Bad about being sad: The role of social expectancies in amplifying negative mood, “Emotion”, 2012, nr 12

** Daly M.C. Dark contrasts: The paradox of high rates of suisides In happy places, “Journal of Economic Behavior & Organization” 2011, nr 80

 

Praca nie musi być pasją, być żyć z pasją

Najwyraźniej kwestia pasji tak mocno mnie pasjonuje, że powstaje już trzeci tekst na ten temat.
Wspominałam  już o tym, dlaczego nie mam pasji dlaczego nie zawsze warto łączyć pasję z pracą.

Do kolejnej refleksji na ten temat zachęciły mnie rozmowy z kandydatami do pracy, którzy opowiadali mi o tym, jak zapobiegają wypaleniu po kilkunastu latach pracy w jednej firmie przy stosunkowo powtarzalnych czynnościach. No i mocno dała mi do myślenia sytuacja, w której moja koleżanka z zespołu rekrutacji otrzymała kwiaty od osoby, którą zatrudniła z podziękowaniem za to, że zmieniła jej życie 🙂 .

Dziś o tym, że praca nie musi być pasją. Wystarczy swoją pracę lubić. Nie trzeba jej kochać. Za to pasje spokojnie można realizować poza nią.

 

Co dla Ciebie znaczy sukces?

Powracam do tezy Steva’a Jobsa, który powiedział, że warunkiem sukcesu jest robić to, co kochasz. Pytanie, co jest Twoim wyznacznikiem sukcesu?
Może wcale nie zależy Ci, by być znanym, zapracowanym, pochłoniętym całkowicie tym, co robisz zawodowo człowiekiem.
Może ważne dla Ciebie jest, by wieść przyjemne, zrównoważone  życie. A by takie mieć trzeba robić więcej przyjemnych, sensownych i celowych rzeczy. Ale niekoniecznie w pracy 🙂 .

Jeśli utożsamiasz sukces z poczuciem szczęścia, to zachęcam do lektury posta na ten temat. Przytaczam tam wyniki licznych badań, które wskazują, że dla poczucia szczęścia ważne jest, by robić rzeczy przyjemne, ale też takie, które mają głębszy sens.

 

Pracuj z poczuciem sensu

Jak wielu ludzi może pochwalić się tym, że łączy pasję z pracą? Jak wielu ludzi może powiedzieć, że ich praca jest jednocześnie przyjemna i celowa?

No właśnie…

Przeciętny Kowalski ( Paweł K., jeśli to czytasz, to wybacz…) idzie po prostu do roboty i jedyny cel, jaki mu przyświeca, to zarobić na utrzymanie…(choć oczywiście mogę się mylić 🙂 ) .

Bowiem ten przeciętny Kowalski nawet przyziemnym zajęciom jest w stanie nadać ważny cel.
Jakkolwiek naiwnie to brzmi,  to warto wypróbować zmianę perspektywy.
Tym bardziej jeśli masz pasję, czy hobby, które możesz realizować na innych polach.

Pani w okienku w urzędzie nie musi kochać swojej pracy, żeby wykonywać ją z zaangażowaniem. Natomiast głębszy cel, jaki może jej nadać, to bycie pomocnym dla „petenta” zagubionego w gąszczu przepisów. Albo nie musi kochać swojej pracy, ale docenić, że dzięki niej punktualnie o 15.30 wychodzi po to, by zająć się swoim hobby albo po prostu spędzić czas tak, jak lubi.

Podobnie pan pakujący książki do wysyłki może dostrzec cel w tym, że pakuje książki dla kogoś, kto długo odkładał na nie pieniądze. Albo dla kogoś, kto wręczy je komuś w prezencie, albo nauczy się z nich jak być lepszym rodzicem albo szefem.

Popłynęłam?

Być może. Ale to od nas zależy, czy będziemy chodzić do pracy za karę, czy jednak spojrzymy na nią, jak zajęcie, które może być częścią większej sensownej całości. I od nas zależy, na ile się w nie zaangażujemy, czyli czy będziemy pracować z pasją 🙂 .

Pracując z pasją, widzisz szerszy cel i sens, pokonujesz trudności. Czujesz, że pomagasz albo że jesteś częścią czegoś większego. Czujesz, że to co robisz, służy innym.

 

Praca nie musi być pasją – żyj z poczuciem sensu

Jeśli jednak nie jesteś w stanie dostrzec tej szerszej perspektywy w swojej pracy, to nic złego, jeśli po prostu potraktujesz ją jako źródło dochodu.

Twoja praca nie musi być pasją. Może być drogą spełnienia Twoich ambicji, a może być po prostu sposobem na  zapewnienie spokoju i bezpieczeństwa sobie i rodzinie. Może być narzędziem do zdobycia środków na realizację pasji.

Przy okazji omawiania tematyki work life balance, często pojawia się kwestia tego błędnego założenia, że należy oddzielić pracę od życia. Tymczasem praca jest częścią życia i ma sens nawet jeśli jest „tylko” źródłem dochodu.

Poza tym praca to nie tylko ta zawodowa, ta dzięki której zarabiamy na życie. Praca to wolontariat w hospicjum. Praca to działanie na rzecz ochrony klimatu. Praca to zaangażowanie w sprawy osiedla. Nie wspominam już o pracy, jaką jest bycie rodzicem.

Praca nie musi być pasją. Dla zachowania równowagi i zapobieganiu wypaleniu warto robić po pracy bardziej przyjemne rzeczy albo takie, które są użyteczne w szerszej perspektywie 🙂 .

A jak jest u Ciebie?

Pracujesz, czy żyjesz z pasją?

Miłego dnia

Gracjana

Work life integration zamiast work life balance?

Odkąd wróciłam do korporacyjnego kieratu, na nowo muszę nauczyć się dbać o równowagę. To, co sprawdzało się kiedyś, dziś nie ma zastosowania, bo w pracy w tak dynamicznym środowisku trudno np. o rutynę, której jestem zwolenniczką. Teraz jednak kluczowa jest elastyczność.

A Tobie jak idzie balansowanie?

Wiesz, że ważne jest zadbać o różne dziedziny życia. Być może wzięłaś sobie to mocno do serca. Może nawet za mocno i trzymanie sztywnego podziału na to, co zawodowe, a co prywatne kosztuje Cię za wiele: emocjonalnie, czasowo, finansowo… Próbujesz wdrożyć w życie kolejne narzędzia, a one nie działają. Sprawdź, dlaczego?

Być może hołdujesz zasadzie 3×8. Pisałam, że i ona nie działa. A to dlatego, że nie przystaje do wyzwań dzisiejszego świata.

Kiedy próbowano zaradzić wypaleniu zawodowemu, zaczęto mówić o work life balance. Wówczas rzeczywiście rozumiano równowagę jako separację tego, co zawodowe od tego, co prywatne. Ten podział jednak dziś nie ma racji bytu. Nie sprawdza się, kiedy jesteśmy dostępni dla szefa, klienta, męża/żony, dzieci, znajomych 24h na dobę, pracujemy i uczymy się z domu.

 

Work life integration zamiast work life balance

Dlatego dzisiejsi eksperci sugerują zintegrować życie prywatne i zawodowe zamiast je od siebie sztywno i sztucznie oddzielać. A dla rozróżnienia wprowadzają termin work life integration.

Dla mnie osobiście to tylko inna nazwa, gdyż idea work life balance nigdy nie kojarzyła mi się ze sztywnym podziałem. Ponadto zarówno jedno jak i drugie określenie wskazują, że życie i praca to odrębne dziedziny. A przecież praca jest częścią życia.

Więcej na temat tego, jak rozumiem i co dla mnie kryje się pod pojęciem work life balance możesz przeczytać w postach: „Czy na pewno potrzebuję równowagi” oraz „Czym nie jest work life balance”.

Niezależnie od tego, który termin bardziej Ci odpowiada  idealnie byłoby, gdyby po pracy najzwyczajniej się od niej odciąć (nawet jeśli Twoja praca jest jednocześnie pasją) i dać sobie czas na regenerację. Ale…

Oczywiście nie w każdym zawodzie da się opuścić „taśmę”, by obejrzeć przedstawienie w szkole.  Nie wyobrażam też sobie, gdyby lekarz, który przeprowadzał cesarskie cięcie odebrał telefon od żony podczas mojej operacji. Ale może to granice mojej wyobraźni są za wąskie.

Dlatego w idei równowagi życiowej ważne jest indywidualne wypracowanie swoich nawyków dbania o nią oraz efektywnego dla Ciebie integrowania różnych sfer.

O ile prowadzisz swój biznes, to Ty decydujesz, jak zarządzisz czasem. Jednak w realiach zatrudnienia na etacie, by work life integration mogło funkcjonować potrzeba jeszcze zmiany podejścia pracodawców, ale i mentalności samych pracowników.

Już chyba lepszego momentu na zmianę strategii nie będzie. Pandemia pokazała, że to, co do tej pory wydawało się niemożliwe, jak np. praca z domu, do tego z dziećmi, zdalna obsługa klienta, zdalne spotkania,  jest nie tylko realne, ale i może być bardziej efektywne .

 

Co możesz zrobić by dać sobie większa szanse na work life integration?

Po pierwsze choć w niektórych zawodach sztywny podział na czas pracy i po pracy istnieje, to w wielu przypadkach nie przystaje do realiów. To, co jest po Twojej stronie to sprawdzić, czy w ogóle taki sztywny podział jest Ci na rękę?

Czy po to, by złapać dystans, musisz się odciąć? Czy dla Ciebie idealnym rozwiązaniem będzie pozostawienie komputera w biurze, by nie kusiło Cię zaglądanie do niego w domu po godzinach pracy? Czy jednak bardziej komfortowe dla Ciebie jest „żonglowanie czasem” i planowanie zadań zawodowych i domowych w przeciągu całej doby? Czujesz się dobrze z tym, że w ciągu „godzin pracy” możesz załatwić coś prywatnego. A jednocześnie, kiedy masz pilną sprawę zawodową nie narzekasz, że musisz usiąść wieczorem, tylko dla własnego spokoju to po prostu robisz, by zamknąć temat i z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku pójść spać?

Po drugie ustal z szefem, aby jasno określał, na kiedy potrzebuje odpowiedzi od Ciebie. Może się okazać, że on pisze do Ciebie po 22, ale nawet przez myśl mu nie przeszło, że Ty będziesz mu natychmiast  odpowiadać. Dla niego to po prostu wygodna pora, a Ty nadinterpetowałaś jego oczekiwania.

Po trzecie jeśli jednak szef liczy, że będziesz odpowiadać natychmiast to można spróbować ustalić realny czas na reakcję. A jeśli to nie pomoże …można  zmienić pracę :).

O roli komunikacji w dbaniu o work life balance na pewno jeszcze napiszę.

 

Work life integration czy work life balance?

Jak już wspomniałam, terminologia ma dla mnie drugorzędne znaczenie. A chodzi dokładnie o to samo.

Work life integration zakłada właśnie takie działanie, które pozwala Ci być efektywną, realizować swoje cele, regenerować się w zgodzie ze sobą. W zgodzie z tym, czego aktualnie, w konkretnej sytuacji potrzebujesz. Bez konieczności wyboru albo praca albo rodzina.

Jednocześnie to zgoda na to, że czasem nie masz wyjścia i szala przeważa się w jedną lub drugą stronę, by dopiero po pewnym czasie, po zażeganiu kryzysu, po zakończonym projekcie przywrócić balans.

Kiedy jesteś np. kadrową i jedyną osobą, która w firmie nalicza wynagrodzenia, to oczywistym jest, że w terminie wypłat nikt Cię nie zastąpi, a szef nie puści Cię na urlop. Od Ciebie będzie zależało zaplanowanie odpoczynku po takim każdorazowym okresie wymagającym cięższej pracy.

Czasami będę potrzebować odcięcia i wyłączę telefon. Innym razem, by być spokojną będę miała telefon włączony przy sobie, by trzymać rękę na pulsie. Jasne jest dla mnie, że jeśli jednego dnia urwałam się z pracy do lekarza, to nic złego w tym, jeśli następnego dnia wieczorem zajrzę do skrzynki i odpowiem na maile. Innymi słowy angażuję swoją energię i czas w to, co aktualnie tego wymaga, starając się równoważyć  wysiłek adekwatnym odpoczynkiem  i uwagą dla innych sfer w innym momencie.

Work life integration pozwala na satysfakcję bez sztucznych podziałów, na lepszą jakość życia.

Integracja różnych sfer życia nie oznacza, że nigdy nie dopadnie Cię poczucie, że czemuś w danym dniu poświęciłaś za mało albo za dużo czasu. Tu chodzi o generalne poczucie satysfakcji. Sama nie jestem w stanie zrelaksować się, czy wyluzować w zabawie z dziećmi, kiedy wiem, że czegoś nie dokończyłam. Zwłaszcza, kiedy wiem, że zajmie mi to chwilę. Wolę tę chwilę dłużej posiedzieć nad pracą, by potem już naprawdę z czystą głową poświęcić czas dzieciom, bo jak mówią eksperci jakość tego czasu ma znaczenie!

 

Pytanie więc, czy Tobie bardziej pasuje sztywny podział na sferę prywatną i zawodową, czy jesteś skłonna balansować płynnie uwagą, energią i uznać, że praca to część życia i pozwolisz jej przenikać w Twój prywatny czas?

Miłego dnia

Gracjana

 

 

 

 

 

Ograniczam się

„Ograniczam się” to kolejne słowo na mojej liście ulubionych słów, tuż obok „wystarczy”.

Pewnie czytasz i nie wierzysz, bo ograniczeń masz już serdecznie dość!!!

Nie sposób nie odnieść się do jego negatywnych konotacji. Trochę kłóci się z potrzebą wolności, z chęcią posiadania więcej i więcej, robienia coraz więcej i tego, na co masz ochotę. A nie da się ukryć, że ostatnio  narzuconych ograniczeń mamy mnóstwo. Do tego, kiedy słyszymy on/ona jest ograniczony/a, to nie jest to komplement, a raczej przytyk do ilorazu inteligencji, czy też wąskich horyzontów myślowych.

Jednak, kiedy mówię „ograniczam się” to mam na myśli kolejny sposób zadbania o siebie, pilnowania równowagi.

Ograniczam się

to tytuł bloga prowadzonego przez Kasię Wągrowską, poruszający temat zero waste. Może nie jestem eco- freakiem, ale leży mi na sercu dobro planety i chciałabym, aby moje córki miały, gdzie żyć, czym oddychać i co pić. Więc ograniczam użytkowanie plastiku, jazdę samochodem po mieście, kupowanie zbędnych przedmiotów, oszczędzam wodę itd.

Ograniczam się

to znaczy specjalizuję się. Nie muszę umieć i wiedzieć wszystkiego. Nie muszę znać się na wszystkim. Nie muszę też perfekcyjnie działać w każdej dziedzinie. Ale chcę być dobra w tym, co jest moją domeną.

Ograniczam się

to znaczy, że koncentruję się na tym, co ważne dla mnie. Dbam o to, by postępować w zgodzie ze swoimi wartościami. Dbam, by gospodarować swoim czasem i pieniędzmi i wydawać je na to, co jest mi potrzebne, co zbliża mnie do poczucia spokoju, równowagi, bycia w zgodzie ze sobą, życia w komforcie, choć niekoniecznie w przepychu 🙂 .

Ograniczam się

to jak pisze Anita z „Być bliżej” odejmuję sobie. Odejmuję sobie obowiązków, powinności, frustracji, stresorów. Innymi słowy unikam, nie podejmuję się, mierzę siły na zamiary, zmniejszam oczekiwania itp.

Ograniczam się

czyli wracam do strefy komfortu. Nie boję się, że przestanę się rozwijać, że spocznę na laurach. Nie obawiam się, za to wiem, że aby mieć siły na ten rozwój, muszę zadbać o energię, a nie zrobię tego poza strefą komfortu. Żeby poza nią wyjść, muszę najpierw w niej być.

Ograniczam się

to znaczy, że czasem po prostu odpuszczam.

Czy i Tobie zdarza się ograniczać?

Miłego dnia

Gracjana

 

PS. Jeśli potrzebujesz podyskutować na temat równowagi w Twoim życiu zapraszam do grupy Work Life Balance w praktyce na Facebooku.

Metoda 3×8, czyli czego nie robić, by zadbać o work life balance

Czy uczę się tabliczki mnożenia?

Nie, jeszcze nie ten etap w życiu moich dzieci.

3 x 8 to metoda jaką przed laty proponowano, by zadbać o work life balance, by uniknąć wypalenia zawodowego.

 

Na czym polega metoda 3×8?

Na każde 8 godzin pracy, powinno przypadać 8 godzin snu i 8 godzin na życie prywatne.

Czy to realne?

Sama wiesz, że to pytanie retoryczne.

Jeśli próbowałaś kiedykolwiek się do tego zastosować, to wiesz, że ta metoda nie działa.

 

Dlaczego nie działa?

Jest wiele przyczyn, dla których narzędzia nie działają.

Jednak co jest nie tak z metodą 3×8?

Idea choć słuszna, to nieprzystająca do dzisiejszego świata. Nic dziwnego, skoro wymyślono ją  jeszcze wtedy, kiedy dopiero rodziło się pojęcie work life balance, a więc na przełomie lat 70 i 80, kiedy to po prostu świat był kompletnie inny.

Nie korzystano z telefonów komórkowych, ani internetu, więc może wówczas rzeczywiście koncepcja miała rację bytu. Może były szanse na to, by po 8 godzinnym dniu pracy można było się od niej odciąć, poświęcić życiu prywatnemu, a potem grzecznie iść spać. Choć jak to piszę, to średnio to widzę. O ile technicznie być może dało się to zrobić, ale wypuścić pracę z głowy albo nie zabierać do niej rodzinnych kłopotów pewnie już mniej.

 

Metoda 3×8 jest nieskuteczna bo:

  • nie da się równomiernie podzielić doby

 

  • zmusza, by myśleć o tych dwóch światach jako konkurencyjnych a nie jako przenikających się wzajemnie

 

  • nie bierze pod uwagę, że work life balance to zarządzanie energią i uwagą a nie sztuczny podział życia na 3 obszary

 

  • nie uwzględnia indywidualnej sytuacji ani indywidualnych potrzeb

 

Dziś taki podział to tym bardziej utopia, gdyż żyjemy on line, a więc jesteśmy dostępni niemal 24h na dobę. Oprócz życia realnego, mamy to wirtualne. Szerszy i szybszy dostęp do informacji. Więcej pokus, jak choćby seriale, książki i czasopisma dostępne od ręki i tak można by wymieniać. Czyli ten kawałek tortu kiedyś dzielony na 3, dziś musi być dzielony na jeszcze więcej dziedzin. Jakich? To już sprawa indywidualna. Zachęcam Cię do wykonania ćwiczenia „Koło życia” dostępnego w moim ebooku, który możesz pobrać za darmo tutaj.

 

Co zamiast 3×8?

Nie work life balance rozumiany  jako rozbicie doby na trzy równe czasowo obszary , a work life integration.

Czyli zamiast szukać na siłę rozdziału pomiędzy pracą a życiem prywatnym, lepiej zadbać o integrację tych sfer.

Jeśli chcesz dowiedzieć się, co można w tej sprawie zrobić zajrzyj na bloga już wkrótce.

Miłego dnia

Gracjana

 

 

 PS. Jeśli potrzebujesz podyskutować na temat równowagi w Twoim życiu zapraszam do grupy Work Life Balance w praktyce na Facebooku.

Dlaczego narzędzia nie działają i nie pomagają dbać o work life balance?

Po raz kolejny postanowiłaś zadbać o work life balance. Po raz kolejny postanowiłaś dokonać zmian. Więcej odpoczywać, mieć czas dla siebie, lepiej zarządzać czasem, robić więcej tego, co lubisz, spotykać się z przyjaciółmi, jeść bez pośpiechu i tak dalej. Poznajesz kolejne techniki, metody i narzędzia i…nic.  Co z tego, skoro u Ciebie te narzędzia nie działają?

Dlaczego narzędzia nie działają i nie pomagają Ci dbać o work life balance? Postanowiłam przyjrzeć się temu właśnie teraz, gdy wielu z nas przystępuje do realizacji postanowień noworocznych. Zakładam, że nie czekałaś na motywację, tylko postanowiłaś działać, a te techniki …nie działają.

Oto kilka możliwych przyczyn dlaczego narzędzia zawodzą:

 

Nie wiesz sama, co dla Ciebie oznacza work life balance

Nie wiesz, po czym poznasz, że zachowujesz work life balance. Oznacza to, że niewłaściwie określasz swój cel. Jak to zrobić efektywniej, możesz sprawdzić tu. Krótko rzecz ujmując: bez określenia co konkretnie i kiedy ma się zadziać, co konkretnie i kiedy ma się zmienić daleko nie zajdziemy, choćbyśmy wykorzystali najlepsze narzędzia i techniki.

 

Nie wiesz po co Ci work life balance

No właśnie  – z jakiego powodu postanowiłaś zadbać o work life balance? Czy zaniedbujesz jakąś ważną dziedzinę życia? Czy zatracasz się w pracy? Albo nie masz pracy i to Cię gryzie? Zajrzyj do mini ebooka, który możesz pobrać tutaj i wykonaj  ćwiczenie.  Pozwoli Ci to po pierwsze lepiej określić cel, o czym mowa była punkt wyżej, ale również „znaleźć” motywację do zmiany, która wpłynie na jakość Twojego życia.

 

Chcesz natychmiastowych rezultatów, wydaje Ci się, że sukces przychodzi z dnia na dzień

Sięgasz po kolejny sposób, który ma Cię przybliżyć do celu. Jednak pierwsze niepowodzenia, pierwszy dyskomfort albo odejście od planu powodują, że się zniechęcasz. Zapominasz, że pewne nawyki kreowałaś całe życie, więc nad nowymi też musisz trochę popracować.

 

Stosujesz wszystkie znane Ci techniki na raz

Nieważne, że nie przystają do Twojej rzeczywistości. Nieważne, że czasami się wykluczają. Bierzesz wszystko, jak leci. Nie uwzględniasz własnych predyspozycji, rytmu okołodobowego, aktualnej sytuacji rodzinnej itd.

 

Bo ich nie stosujesz

Znasz wiele metod zarządzania czasem, sposobów na efektywne odpoczywanie, technik relaksacji itd., ale… nie wdrażasz ich w życie.

 

Albo stosujesz je wybiórczo

Oczywiście elastyczność i dopasowanie narzędzi i metod do swojego stylu życia jest ważne. Jednak, aby przekonać się o efektach trzeba by sprawdzić, co działa, a co nie działa w praktyce, a nie z góry zakładać, że zawodzą, zwłaszcza że często diabeł tkwi w szczegółach.

 

Inni wiedzą lepiej co jest dla Ciebie dobre

Słuchasz dobrych rad, zamiast słuchać siebie. Czyli stosujesz techniki, które choć u innych się sprawdzają, to niestety u Ciebie nie mają szans powodzenia, bo nie są dostosowane do Twojej sytuacji, do Twoich potrzeb.

 

Winisz innych za niepowodzenia

Gdyby nie dzieci… Gdyby on tylko… Zrzucając odpowiedzialność na innych, zabierasz sobie możliwość działania. Zamiast mówić, gdyby on tylko… to poproś go o to, żeby zaczął robić to, na czym Ci zależy lub przestał robić to, co Ci przeszkadza. Jeśli odmówi, znajdź inną strategię zaspokojenia swoich potrzeb.

 

Liczy się tylko efekt i cel osiągnięty na 100%

Nie jest w 100% tak, jak byś chciała, ale nie widzisz, ile zrobiłaś, co zmieniłaś po drodze. Skupiasz się na tym, czego Ci brakuje, nie dostrzegając małych sukcesów.

 

Bo stosujesz je, by robić więcej

Sztuka  zachowania równowagi to sztuka wyboru. Wyboru tego, czego nie zrobię. Tymczasem wydaje Ci się, że dzięki narzędziom i technikom uda Ci się zrobić więcej.

 

A niech tam

Często zdarza mi się powtarzać, że jeśli jesteś w trakcie wdrażania nowego nawyku, to jeśli zdarzy Ci się zrobić odstępstwo to nic wielkiego się nie stało. Pisałam o tym w tekstach dotyczących motywacji cz.1 cz2. I tak nadal myślę, ale uwaga!!!. Jeśli zbyt łatwo sobie folgujesz, to tracisz impet i łatwiej Ci zejść z obranej drogi. Małe odstępstwa nie rzutują na całość pod warunkiem, że szybko wracasz na właściwą ścieżkę. Najłatwiej przedstawić mi to na przykładzie dbania o wagę. Jeśli na rzecz zdrowego odżywiania zrezygnowałaś z jedzenia słodyczy, a  tymczasem w pracy, ktoś w ramach imienin przyniósł ciasto i nie odmówiłaś sobie, to nic wielkiego się nie stanie, pod warunkiem, że następnego dnia wrócisz do diety. Jeśli jednak jeszcze tego samego popołudnia robiąc zakupy, sięgniesz po batonik, no bo i tak już złamałaś postanowienie, to jesteś na najlepszej drodze, by sabotować swoje wysiłki w rzucaniu słodyczy.

 

Bo problemem nie są techniki, ale nastawienie

Jeśli przechodzisz na dietę i nawet osiągasz założoną wagę, ale zaraz potem wracasz do starych nawyków żywieniowych, to nie w technice jest kłopot, ale w nastawieniu i podejściu.

 

A jak jest u Ciebie? Stosujesz jakieś narzędzia, pomagające zachować work life balance? Czy one działają?

Miłego dnia

Gracjana

PS. Jeśli potrzebujesz podyskutować na temat równowagi w Twoim życiu zapraszam do grupy Work Life Balance w praktyce na Facebooku

Jak Michael Jordan uświadomił mi, dlaczego nie mam pasji

Jako nastolatka zamiast plakatów ówczesnych boysbandów powiesiłam na ścianie w moim pokoju plakaty składu Dream Team z 1992 r. Dlatego kiedy Netflix udostępnił serial dokumentalny „Last Dance” musiałam  go zobaczyć, odkładając zaległości filmowe na inny czas. W serialu pokazano drogę do zwycięstw legendarnej drużyny NBA  – Chicago Bulls w latach 90 – tych. A wszystko to pod wodzą Michaela Jordana – koszykarza wszech czasów. Zawodnika, który stał się marką, symbolem i idolem na całym świecie.

Często bywa tak, gdy po latach odkrywasz kulisy sławy swojego idola, wówczas jego blask odrobinę blednie.

Czy mój podziw dla Michaela Jordana przygasł. Nie. Myślę, że tylko dzięki temu, jaki był osiągnął tak wiele.

Nie ten czas i miejsce, by analizować skąd u niego taka zawzięta chęć do rywalizacji, udowadniania, że jest najlepszy.  Natomiast w serialu nie wprost, a bardziej między słowami pokazano, jaką cenę płacił za to, że kompletnie oddał się swojej pasji.

 

Czym jest pasja

Zanim wyjaśnię, dlaczego nie mam pasji, warto by naświetlić, co się kryje pod tym pojęciem.

Pasja według definicji to namiętność, wielkie zamiłowanie do czegoś, ale też silny gniew (szewska pasja). Samo słowo pochodzi od łacińskiego „passio” czyli cierpienie, męka.

Dziś pewnie częściej używamy tego terminu dla określenia radości, siły i energii życiowej. Choć pewnie brak możliwości realizowania swojej pasji może być źródłem cierpienia. Podobnie jak to, że pasja wymaga licznych wyrzeczeń, też może do cierpienia doprowadzić.

Dla mnie pasja to całkowite poświęcenie i oddanie jednej sprawie. Pasja to praca, to działanie i podejmowanie wysiłku mimo spadku motywacji i trudności. To takie zaangażowanie, gdzie czas przestaje się liczyć. Nie ma znaczenia też opinia innych. Według mnie można z pasją chodzić z kijkami, ale chodzenie z kijkami nie jest pasją.  Innymi słowy, czym innym według mnie jest pasja, czym innym hobby, czy też przedmiot pasji.

Dla potrzeb argumentacji skupię się na ogólnej perspektywie i potocznym znaczeniu pasji.

 

Dlaczego nie mam pasji?

Zaryzykuję stwierdzenie, że wszystko co robię, robię po to, by znaleźć w życiu pewien balans. Pasja jest z gruntu zaprzeczeniem równowagi. A zwłaszcza pasja rozumiana jako wyszukane, wymagające i absorbujące hobby. Zaburza równowagę, bo wymaga ponadprzeciętnych nakładów energii, emocji, uwagi, czasu, czy finansów.

Nie mam pasji, bo oddanie się jej wymaga poświęceń i wyrzeczeń. Jeśli nawet ceną nie jest skrajne zaniedbanie na przykład relacji, to częściej wiąże się z wysiłkiem organizacyjnym. Rezygnacją na przykład z wakacji, snu, czy po prostu odpoczynku.

Nie mam pasji, bo oddanie się jej wymaga dobrej kondycji (psychofizycznej), regularności, odpowiedniej ilości snu. Mając małe dzieci, muszę mieć czas dla siebie na regenerację, ale niekoniecznie muszę szukać na siłę interesujących zajęć, gdy jedyną moją potrzebą jest sen 🙂 . Nikt mnie nie zmusi do nadmiernej eksploatacji w imię sloganu, że „trzeba mieć jakąś pasję”, kiedy wyzwaniem jest przeczytanie rozdziału książki.

Nie mam pasji, bo oddając się jej zaniedbuję inne sprawy. Szala wartości  przechyla się w jedną stronę, tym samym zaburzając balans.

Nie mam pasji, bo oddając się jej, choć na krótką metę czuję, że żyję, to w dłuższej perspektywie zaczynam odczuwać zmęczenie, irytację, różne psychosomatyczne dolegliwości, innymi słowy eksploatuję zasoby. Tak samo jak wtedy, gdy chcę doczytać rozdział do końca, choć rozum podpowiada, że czas na sen 🙂 .

Nie mam pasji, bo nie muszę niczego nikomu udowadniać, także sobie.

Nie mam pasji, bo wiąże się ona z perfekcjonizmem. A jak ten zaburza równowagę możesz przeczytać tu.

Nie mam pasji, czy raczej nie szukam ekscytujących zajęć na siłę, bo wówczas nie dostrzegam tego, co na co dzień przynosi mi satysfakcję i zadowolenie, sprawia przyjemność, radość, daje relaks, spokój, przypływ energii.

 

Gdy słucham lub czytam o tym, jak ktoś realizuje swoją pasję, to jednocześnie się zastanawiam, ile się za tym kryje poświęcenia, o którym już tak łatwo się nie wspomina.

Takim skrajnym przykładem oddania się pasji są himalaiści. Za swoją pasję, są gotowi oddać życie.

 

Praca nie jest moją pasją, choć pracuję z pasją

To, że nie mam pasji nie oznacza, że nie robię niczego z pasją. Wręcz przeciwnie potrafię zaangażować się bardzo mocno i właśnie mając tego świadomość pilnuję, by nie popaść w tę skrajność. Jako nastolatka zarywałam noce, by oglądać mecze z udziałem Michaela Jordana. Dziś zdecydowanie wolę się wyspać 🙂 . To, że nie mam pasji nie znaczy również, że nie robię tego, co sprawia mi przyjemność.

Wracając do przykładu z chodzenia z kijkami. Wyjście z domu, spacer może być przyjemnością, sposobem na relaks, zachowanie dobrej kondycji i rzeczywiście można to robić z dużym zaangażowaniem, ale niekoniecznie trzeba wszystko podporządkować tylko tej czynności. A już na pewno niekoniecznie muszę zostać instruktorem nordic walkingu 🙂 . Choć wiele z nasz czuje presję, by za radą Konfucjusza znaleźć pracę, którą kocha, by nie przepracować ani jednego dnia w życiu. Tylko, czy na pewno o to chodzi???

 

Czy warto mieć pasję?

Oczywiście, że warto. Mówi o tym szereg badań.

Pasja daje poczucie flow, bycia tu i teraz, spełnienia, samorealizacji, jedności z innymi. Uczy cierpliwości, odporności na zmęczenie i stres. Ćwiczy determinację w pokonywaniu trudności, konsekwencję w dążeniu do celu itd.

Ponadto odnoszę wrażenie, że Michel Jordan bez swojej pasji i bez tego bezgranicznego oddania i determinacji byłby przeciętnym zawodnikiem.

Choć ja zdecydowanie od pasji wolę zaangażowanie i rutynę  to nie znaczy, że nie podziwiam pasjonatów, wręcz przeciwnie. Michael Jordan jest tego najlepszym przykładem, przez lata był moim idolem :). Ponadto z pewnością chętniej pochodzę z kijkami z instruktorem pasjonatą niż z takim, który został nim przez przypadek.

Chciałam tylko pokazać, że nie każdy musi mieć pasję. Nie każdy potrzebuje tego napędu, żeby poczuć spełnienie, poczuć, że żyje, czy wreszcie, że jest…coś wart. Zresztą dla każdego pasja będzie czymś innym.

Mam wrażenie, że znaczenie pasji bywa wypaczane i nadużywane. I choć przedmiotem pasji często są działania, które przychodzą nam z łatwością, to jednak zorganizowanie życia tak, by mieć w nim czas na realizowanie pasji wiąże się z wysiłkiem i pogodzeniem się z brakiem równowagi.

Tobie z kolei pasja może dodawać skrzydeł i poczucie spełnienia, bo może nie potrzebujesz równowagiI pewnie to dzięki Tobie i innym pasjonatom możemy mieć idoli, być świadkami pobijania kolejnych rekordów, przekraczania granic ludzkich możliwości, korzystać z wynalazków.

Więc jeśli masz pasję, a jeszcze na dodatek zamieniłaś ją na zawód, to gratuluję. Jeśli jednak nie, to nie rób sobie wyrzutów, bo może wcale nie jest Ci potrzebna, by być zadowoloną ze swojego życia oraz by z zaangażowaniem oddawać się pracy czy innym aktywnościom poza nią.

Jeśli uważasz, że spłyciłam temat pasji, to pewnie masz rację. Dlatego już teraz zapraszam Cię do czytania o tym, dlaczego uważam, że pomysł, by przekuć swoja pasję w pracę nie jest do końca dobrym planem. To już niebawem

Miłego dnia

Gracjana

PS. Jeśli potrzebujesz podyskutować na temat równowagi w Twoim życiu zapraszam do grupy Work Life Balance w praktyce na Facebooku

 

Chcę wrócić do mojej nienormalności – czyli jak koronawirus zabił work life balance

Długo zbierałam się do napisania tego posta. Bo co tu napisać o równowadze, work life balance, czy próbach zachowania normalności, gdy pewnie większość z nas marzy już o powrocie do swojej codziennej nienormalności – jak powiedziała (a ściślej rzecz ujmując napisała na messengerze moja przyjaciółka). Marzy, by odzyskać wolność, swobodę decydowania, móc zaplanować wakacje, spotkać się z przyjaciółmi.

Niby wszyscy jesteśmy w podobnej sytuacji. A jednak każdy z nas mierzy się z czymś kompletnie odmiennym.

Jednych wykańcza samotność. Inni nie mają chwili spokoju. Kolejni, chodząc do pracy, narażają życie swoje i swoich bliskich. Jeszcze inni muszą wybierać między pracą a rodziną i w ich przypadku nie mowy o połączeniu tych sfer. Mam na myśli np. osoby z przygranicznych miejscowości. Na co dzień mieszkają one w Polsce, ale pracują za granicą. Co ważne lubią swoją pracę, a nie mogą jej wykonywać zdalnie, a po zamknięciu granic muszą wybrać … rozłąkę z bliskimi albo pracę. Co z kolei ma zrobić samodzielna mama, która nie ma babci do pomocy, nie miała umowy z nianią opiekującą się jej dzieckiem, więc nie przysługuje jej zasiłek opiekuńczy, a do pracy iść musi? No i nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie sytuacji osób, które straciły pracę albo zostały zmuszone do zawieszenia działalności i pozostały bez środków do życia.

Niestety nie da się zaopiekować wszystkimi problemami, jakie pojawiły się wraz z epidemią koronawirusa.

Sama jednak muszę przyznać, że nie zamieniłabym moich zmartwień na żadne z wyżej wymienionych ani innych, o których nie dane było mi (na szczęście) usłyszeć.

Jeśli nawet koronawirus nie wpłynął na nas bezpośrednio, to z pewnością sytuacja jaką wywołał odbija się na naszym poczuciu równowagi.

 

JAK KORONAWIRUS ZABIŁ WORK LIFE BALANCE

Podejrzewam, że wiele osób zmuszonych pracować z domu początkowo ucieszyła wizja możliwości płynnego połączenia pracy, życia rodzinnego, obowiązków domowych i oczywiście relaksu.

Zastanawiam się, jakiej odpowiedzi większość z nich udzieliłaby dziś na pytanie o poziom odczuwanego zmęczenia na skali od 1 do 10.

Ciekawa też jestem, ile z tych osób nie marzy o niczym innym niż powrót do biura. Z „wymagającym” szefem, korkami po drodze, czyli do swojej nienormalności 🙂 .

Pojawiają się już pierwsze szacunki, że od początku pandemii pracujemy dłużej nawet o dwie, trzy godziny.*

Ta większa aktywność zawodowa może wynikać z kilu kwestii:

– jeśli masz dzieci i na dodatek pilnujesz, by uczyły się zdalnie, to siłą rzeczy Twój czas aktywności zawodowej jest zaburzony i tym samym wydłużony. W końcu często nadrabiasz zaległości wieczorami albo wczesnym rankiem zanim domownicy się obudzą;

– ponieważ wszelkie wieczorne wyjścia towarzyskie, kulturalne, czy sportowe zostały ograniczone, to być może przychodzi Ci do głowy, że skoro i tak nie masz nic lepszego do roboty (!) to popracujesz jeszcze trochę;

– ponieważ także Twoi koledzy, klienci, przełożeni są dostępni online czujesz się zobowiązana pracować tak długo jak oni, zwłaszcza gdy … patrz punkt poniżej:

– w obawie przed zwolnieniem podwajasz wysiłki, by udowodnić swoją przydatność czy wręcz, że jesteś niezbędna dla firmy;

– korzystając z home office nie masz jak inaczej pokazać, że pracujesz niż … pracując 🙂 .  Może stąd wiele firm notuje wzrosty produktywności 🙂 . Poza tym w końcu bez wszystkich tych bardzo ważnych spotkań możne popracować efektywnie 🙂 . A VPN skutecznie  zniechęca nas do zaglądania na FB.

Granice między pracą a życiem prywatnym zacierają się. Co zresztą jest kwintesencją podejścia work life integration. Jednak nie zapominajmy, że ogranicza nas kwarantanna, więc nie mamy do końca swobody planowania, czy też żonglowania obowiązkami i innymi bardziej przyjemnymi aktywnościami.

 

TO NORMALNE

Czasy nie są normalne, więc normalne jest, że czujesz się sfrustrowana, wściekła, wkurzona, zmęczona, bezsilna i bezradna, ubezwłasnowolniona, odcięta, samotna, zmartwiona, że się boisz i nic Ci się nie chce. Albo odwrotnie tak bardzo Ci się chce, że zaraz eksplodujesz, jeśli czegoś nie zrobisz.

To normalne, że w tym właśnie czasie balans jest zachwiany. To najlepszy przykład na to, że równowaga nie jest nam dana raz na zawsze, a w naszym życiu jak twierdzi Jon Mincy chaos albo właśnie trwa, albo niedawno się skończył, albo możemy się go spodziewać w nieodległej przyszłości – więcej możesz przeczytać tu.

Inaczej organizujesz życie rodzinne nawet jeśli dużo pracujesz, kiedy możesz wyskoczyć na rower, puścić dzieci na plac zbaw. A po drodze z pracy kupić do jedzenia to, na co macie ochotę. Gdy nie musisz planować, co będziecie jedli przez cały tydzień, bo jak zabraknie np. ulubionych płatków, to będzie tragedia. Nawet jeśli już wcześniej korzystałaś z home office, to wiesz, że inaczej planuje się dzień, gdy masz komfort pracy samodzielnej, inaczej z dziećmi. Bo o ile pewne rozwiązania się sprawdzają na krótką metę, np. na czas choroby dziecka, to w dłuższej perspektywie niestety już nie. W ogóle ciężko planuje się, gdy końca ograniczeń nie widać. Dlatego następny wpis będzie o tym, że z dziećmi w domu pracować się nie da 🙂 i co zrobić, żeby się dało?

Tymczasem zachęcam, byś określiła, jak bardzo jesteś zmęczona na skali 1 do 10. Po czym pomyśl o jednej rzeczy, która jest w Twoim zasięgu, na którą masz wpływ, a która pomogłaby Ci zejść o jeden punkt niżej i zrób ją.

 

A MOŻE SĄ JAKIEŚ PLUSY?

Abstrahując od skrajnych sytuacji, o których wspominałam powyżej, od ryzyka zachorowania, utraty pracy, dochodu i in. Czy widzisz jakieś plusy?

Być może właśnie ta sytuacja stała się dla Ciebie nieoczekiwaną sposobnością do tego, żeby wreszcie równowagę poczuć. Może dostrzegasz jakieś korzyści w dłuższej perspektywie albo w globalnym rozmiarze?

Ja zdecydowanie tak. Co nie znaczy, że nie tęsknię za swoją nienormalnością. Choć wiem też, że wcale nie będzie tak jak dawniej. I może dobrze 🙂 .

 

A jak Ty się masz w czasach zarazy? Czy koronawirus zabił work life balance, a może wręcz przeciwnie?

 

Miłego dnia

Gracjana

∗ dane te pochodzą od dostawcy usług VPN  – NordVPN , skalkulowano je na podstawie godzin logowania do systemów, więcej możecie przeczytać w tym artykule

 

PS. Jeśli potrzebujesz podyskutować na temat równowagi w Twoim życiu zapraszam do grupy Work Life Balance w praktyce na Facebooku

Albo wygram, albo zdechnę

„Albo wygram, albo zdechnę.”

Kto to powiedział?

Jeśli cytat nie jest Ci znany, to zostań do końca, aby się dowiedzieć.

Też kiedyś przyświecało mi takie motto.

Oczywiście ja się nie ścigam, jak autorka tych słów. Choć można powiedzieć, że ścigałam się ze sobą, ze swoimi słabościami. Równie dobrze zdanie to mogłoby brzmieć:  „zajadę się, ale nie dam się”. Czyli nikt mi nie zarzuci …i wpisz co tu pasuje… :

  • że jestem leniwa
  • że nie robię tego,  co do mnie należy
  • że źle wykonuję swoją pracę
  • że się nie nadaję
  • że nie jestem wystarczająco dobra etc.

 

U mnie ten zawrotny tryb życia przyczynił  się choćby do alergii pokarmowych i utraty work life balance, o czym możesz przeczytać tutaj.

Musiało upłynąć sporo czasu, by zrozumieć, że nie zawsze muszę wygrywać, że nie zawsze muszę dawać z siebie 100%. Tak, jak nie zawsze muszę mieć rację. Dzięki terapii i przebywaniu z dziećmi nauczyłam się słuchać swojego ciała i wiem, że to nie wstyd być czasem słabą. Natomiast pozwolić sobie odpocząć i nic nie robić, to nie jest marnowanie czasu, czy lenistwo tylko ładowanie akumulatorów, czyli zarządzanie swoją energią.

 

„Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni.”

To jeszcze jedno zdanie, które powtarzane jako życiowa prawda, wywołuje u mnie ciarki na placach.

Sama mam na koncie przeżycia, które z pewnością mnie nie wzmocniły. Ale na pewno mnie zmieniły. Czy na lepsze? Trudno powiedzieć. Zależy kto ocenia. Jeśli ten, dla którego liczy się 100% efekt, wymagający pracy ponad siły i wbrew sobie, który będzie zachęcał, „by wyjść ze strefy komfortu”, to ocena nie będzie mi przychylna. Dla mnie zmiana jest o tyle lepsza, że pozwoliła mi się uporać z natrętnymi myślami. Pilnować tego, co dla mnie ważne, akceptować swoje słabości, niekoniecznie się z nimi ścigać (co wcale nie oznacza bierności) i żyć wolniej, jakkolwiek banalnie to brzmi. Zrozumiałam, że by „wyjść ze strefy komfortu”, muszę najpierw w niej być!

 

Życie rzadko bywa zero jedynkowe. Można wygrywać i nie zdychać. Można odpuścić wygrywanie, by nie zdychać. I myślę, że autorce tych słów przyszło zapłacić wysoką cenę.

Nie wiem, jak się ma Justyna Kowalczyk, ale życzę jej, żeby nie musiała już wygrywać.

Miłego dnia

Gracjana

 

PS. Jeśli potrzebujesz podyskutować na temat równowagi w Twoim życiu zapraszam do grupy Work Life Balance w praktyce na Facebooku

Rok bez kupowania

Za nami Black Friday, a nawet Black Weekend. A za mną rok bez kupowania, choć nie straciłam pracy, ani jej nie rzuciłam, nie mam kłopotów finansowych (choć mam kredyt we frankach :)). Jednak kilka kwestii jak choćby nadmiar posiadanych rzeczy, czy stan finansów to dziedziny, które mocno wpływają na poczucie równowagi. Skąd zatem pomysł na to, by wdrożyć plan na rok bez kupowania?

 

Mniej zarabiam, mniej wydaję

Kilka lat temu na fali zainteresowania minimalizmem przeczytałam „ Mniej. Intymny portret zakupowy Polaków” Marty Sapały, która pisze we wstępie : ”Zwalniam, redukuję, mniej pracuję, mniej zarabiam, mniej wydaję”. Zredukowałam aktywność zawodową na rzecz opieki nad córkami. Do tego jestem świeżo po przeprowadzce, która uświadomiła mi jak wiele rzeczy posiadam. A pomimo, że mieszkanie jest prawie dwa razy większe mam problem ze znalezieniem dla nich wszystkich miejsca 🙂 . Długo zastanawiałam się, czy niektóre nie rozpakowane pudła po prostu wystawić, kiedy blisko pół roku do nich nie zajrzałam i niczego mi nie brakowało.

Marta Sapała opisuje próby ograniczenia codziennej konsumpcji przez kilkanaście osób  z całej Polski przez rok. Bohaterowie postanawiają się zmierzyć z zakupohilozmem, ograniczonymi finansami itp. Mogli hodować, uprawiać, pożyczać, uszyć naprawiać, dostać, ale nie kupować.

Oczywiście mój plan na rok bez kupowania nie był tak rygorystyczny, jak w książce. Po pierwsze w ogródku nie mam grządki, ani nawet doniczki do hodowania pomidorów. Po drugie nie umiem szyć, haftować i w ogóle brak u mnie wszelkich manualnych zdolności. Jednak z pewnością nauczyłam się kupować tak, by jak najmniej jedzenia się marnowało. Nie przesiadłam się też na rower, bo mi go ukradli, ale nowy czy używany musiałabym… kupić. Zależało mi na tym, aby przestać nabywać niepotrzebne rzeczy albo potrzebne, ale na zapas.

Nie zrobiłam sobie ograniczeń do np. minimalnej krajowej, zwłaszcza że nie jestem w stanie przewidzieć wszystkiego. Np. nie wzięłam pod uwagę, że wraz z pójściem córki do przedszkola będę zmuszona kupować leki, o których nie miałam pojęcia i w ilościach, które przywracają o zawrót głowy. Wyznaczyłam sobie kilka kategorii  limity wydatków w każdej z nich:

 

A zatem:

  1. Ubrania – moja szafa pęka w szwach od rzeczy jeszcze z metkami sklepowymi, czekających na lepsze czasy, specjalne okazje itp. – no to się doczekały. Dotyczy to również bielizny, w tym skarpetek, które co roku dostaję w prezencie gwiazdkowym.

 

  1. Kosmetyki – nie wiem jak Ty, ale ja mam manię kupowania na zapas. Nie wiem, czy wynika to z tego, że jakaś komórka mojego ciała wciąż pamięta czasy PRL? Albo z tego, że w dzieciństwie mieszkaliśmy dość daleko od sklepu i jak się skończył szampon, to nie można było skoczyć w kapciach do Żabki i teraz muszę mieć wszystko pod ręką. Niby kosmetyki mają długi okres ważności, ale … Zatem dopóki nie wykorzystam zapasów, nie kupuję nic nowego.

 

  1. Gadżety – wydaje mi się, że to czego potrzebuję, a nawet nadto, już mam. Telefon, w którym jest właściwe wszystko, czytnik ebooków, niezawodny kubek termiczny, bidon – czy jest coś bez czego nie będę mogła żyć. Daj znać w komentarzu, jeśli korzystasz z czegoś, bez czego nie wyobrażasz sobie życia.

 

  1. Używki – z tym mam najmniejszy problem, aczkolwiek do używek zaliczam też słodycze i kawę. O ile alkoholu nie piję z przyczyn laktacyjnych, o tyle z kawy nie zrezygnowałam, wręcz przeciwnie zakup ekspresu spowodował, że piję jej więcej. Liczyłam, że uda mi się nie jeść słodyczy…Sama ich nie kupuję. Za to mój mąż zawsze pamięta o czekoladzie dla mnie…Więc tu test zawaliłam :).

 

  1. Książki i/lub czasopisma – na nocnej szafce czeka stosik wciąż nieprzeczytanych lektur. Plan był taki: dopóki nie przeczytam zaległości, nie nabywam nowości. Myślałam, że odkąd korzystam z aplikacji Legimi nie będzie to stanowiło większego problemu. Niby tak, praktycznie nie kupuję nowości. Za to na potęgę pobieram w aplikacji i dopadła mnie presja, że kiedyś muszę to wszystko przeczytać! Gorzej z książkami dla dzieci… Nie mogę się oprzeć zakupom. No i niestety nie wszystkie pozycje wychodzą w formie ebooka…

 

  1. Śmiało mogę powiedzieć, że oszczędzam na dzieciach 🙂 . A no tak. W pierwszej kolejności oszczędziłam karmiąc piersią. Następnie, nie kupując ubranek. Dużo dostałam od innych mam, po czym sama wiele oddałam. Do tego obie babcie nie mogą się powstrzymać od kupowania, a moim córkom naprawdę jest wszystko jedno, czy sos pomidorowy wsmarowują w ciuszki z metką Ralfa Laurena, Calvina Kleina, Zary czy ciuszki bez metki. Te ostatnie chyba nawet preferują, bo nic ich nie uwiera 😉 .

 

Po co?

Po co piszę o zakupach, a raczej ich braku?

Z trzech powodów.

Nadmiar rzeczy mnie przytłacza. Myślenie o nich, sprzątanie, pranie ich, układanie itd zabiera mi czas i energię. A to oddala mnie od poczucia równowagi.

Do tego może nie dopadła mnie jeszcze depresja klimatyczna, ale nie jest mi obojętne, co się dzieje z naszą planetą. I jeśli choć w tak małym stopniu mogę się przyczynić do ograniczenia zmian klimatycznych, to daje mi to względny spokój sumienia. A to jest dla mnie ważne w kontekście życia w harmonii.

No i w końcu zaoszczędzone pieniądze mogę wydać na coś, co pozwoli mi bardziej być niż mieć – fajne wakacje, wspólne zajęcia z córką, kurs online, czy warsztaty.

Może i Tobie przyda się taki zakupowy post, jak nazywa to przedsięwzięcie Marta Sapała. W jakiej kategorii chciałabyś/mogłabyś/powinnaś dokonać ograniczenia w kupowaniu? Czekam na informację w komentarzach, może zainspirujesz mnie do dalszych cięć.

 

Miłego dnia

Gracjana

 

PS. Jeśli potrzebujesz podyskutować na temat równowagi w Twoim życiu zapraszam do grupy Work Life Balance w praktyce na Facebooku