Dyktatura szczęścia cz.1 Czyli dlaczego usiłując być szczęśliwą, stajesz się nieszczęśliwa?

Czy nie towarzyszy Ci ostatnio poczucie, że dosięga nas dyktatura szczęścia?

Bombardują nas poradniki i artykuły o tym, jak być szczęśliwym, jak wychować szczęśliwe dziecko, jak pomóc szczęściu itp. Sama poruszam ten temat na blogu, choćby w postach: „Chcesz być szczęśliwy, to bądź i rób to, co sprawia Ci przyjemność”.  „Co wspólnego ze sobą mają życiowa równowaga i poczucie szczęścia”. „Szczęśliwi rodzice, wychowują szczęśliwe dzieci”

Czy i Ty chciałabyś być szczęśliwa, a wciąż nie jesteś?

A czy odpowiedziałaś sobie kiedykolwiek na pytanie: co konkretnie dla Ciebie oznacza być szczęśliwą i czego potrzebujesz, by nią być?

 

Dlaczego usiłując być szczęśliwą, stajesz się nieszczęśliwa?

„Zadaj sobie pytanie, czy jesteś szczęśliwy, a natychmiast przestaniesz nim być”

Stuart Mill

 

Dziś „bycie szczęśliwym” i „pozytywnie nastawionym” to kolejny cel i presja.

Tymczasem  badania pokazują, że smutni czują się winni, że odczuwają smutek. Ponieważ smutek postrzegany jest jako słabość.  Skoro czuję smutek, a wokół są sami szczęśliwi,  to z mną jest coś nie tak. B. Bastian* ze współpracownikami pokazali, że im bardziej ludzie mają przekonanie, że inni oczekują od nich, by nie odczuwali negatywnych emocji, tym częściej i intensywniej je odczuwali.

Te wnioski wpisują się w rzeczywistość młodych rodziców, zwłaszcza mam. Oczekiwania społeczne często przerastają ich możliwości. W końcu mają być szczęśliwe, nie powinny okazywać złości, ani smutku. A wobec codziennych trudów rodzicielstwa permanentne szczęście bez złości i smutku jest niemożliwe. To prowadzi do wyrzutów sumienia i pogorszenia samooceny i samopoczucia, skrajnie do depresji.

Być może stąd wynika fakt, że w krajach takich jak Dania, czy Islandia, które przodują w rankingach najbardziej  szczęśliwych państw, jest taki duży odsetek samobójstw, co pokazują wyniki analiz M.C Daly i in.** Tam, gdzie „wszyscy” są szczęśliwi, ci którzy nie są, jeszcze mocniej odczuwają swoje „niedostosowanie” do otoczenia i okoliczności.

Jeszcze inne badanie tym razem odnośnie skuteczności afirmacji przeprowadzili Joanne Wood wraz z Elaine Perunovic i Johnem Lee – w całości dostępne pod tym linkiem. Okazało się, że powtarzanie mantry w stylu „jestem wspaniałą osobą” dla osób z niskim poczuciem wartości ma wręcz odwrotny efekt. Badacze argumentują to tym, że badani czują rozdźwięk między tym, co powtarzają, a tym, co wiedzą na swój temat, co pogłębia poczucie dyskomfortu. Tym samym zamiast poprawić sobie samopoczucie,­­ osoby z niską samooceną i negatywnymi przekonaniami na swój temat, czuły się jeszcze gorzej niż przed przystąpieniem do badania.

Myślę, że podobny rozdźwięk muszą odczuwać osoby kreujące się w sieci na szczęśliwe, podczas gdy przygniata je codzienna rzeczywistość.

Silenie się na bycie szczęśliwym może okazać się zgubne. Dyktatura szczęścia skazuje nas na klęskę.

„Problem w tym, że świat przerobił „dobrostan” w kolejny cel, do którego wszyscy „powinni” dążyć, ale osiągnąć go mogą tak naprawdę tylko ludzie mający czas, pieniądze, nianie, jachty i numer telefonu do Oprah Winfrey”.

Emily i Amelia Nagosky

 

Keep smiling, never give up

Nie da się być uśmiechniętym non stop. Nie ma stanu idealnej, nieprzerwanej harmonii. Wpadamy w pułapkę myślenia, że stosując te wszystkie rady, jak być szczęśliwym, jesteśmy w stanie osiągnąć szczęście. Tymczasem  często nie ma fizycznej  ani psychicznej możliwości zastosować się do tychże i nie ma to nic wspólnego z tzw. silną wolą. A to, że nie osiągamy tego, co jest niby w zasięgu ręki, sprawia, że zamiast szczęścia i satysfakcji, czujemy  frustrację albo przygnębienie i rozczarowanie.

 

Pozytywne myślenie nas unieszczęśliwia

Nawiązując do powyższych badań warto dodać, że myślenie w stylu „ musi być dobrze”, „wystarczy, że czegoś bardzo chcesz”, może być zgubne. Wymagając  od siebie tylko pozytywnych myśli i uczuć skazujemy się na porażkę. Oczekując idealnej przyszłości, w której nic złego nie może nas spotkać (zwłaszcza dlatego, że nie dopuszczamy czarnych scenariuszy) pogłębia uczucie frustracji, bo… nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem, nie wszystko zależy od nas, nie na wszystko mamy wpływ. Rozczarowanie wynikające z tego, jak wygląda rzeczywistość w stosunku do tego, czego oczekiwaliśmy, nie pozwala nam czuć się szczęśliwymi.

 

Dlaczego  dążąc do szczęścia nie możesz go osiągnąć?

Jak często rozpamiętujesz swoje błędy?  Albo jak często martwisz się czymś na zapas? Zobacz, jak długo ćwiczyłaś się w umiejętności negatywnego myślenia. Nie spodziewaj się, że myślenie pozytywne przyjdzie od ręki. Nie wystarczy postanowić: „od jutra będę szczęśliwa”.

W tym sensie „ćwiczenie w odczuwaniu szczęścia”  jest jak ćwiczenie mięśni ciała. Nie wystarczy pomyśleć chcę schudnąć. Trzeba się podjąć konkretne kroki. Niektórzy zalecają np. przez 21 dni każdego wieczora przypominać sobie miłe, przyjemne, korzystne sytuacje. To uczy mózg skupiać się na pozytywach. Innym sposobem jest nawyk napisania pozytywnej wiadomości zaraz po otworzeniu skrzynki mailowej.

Patrząc globalnie, bardziej namacalne i widoczne jest nieszczęście. To jest nasze ewolucyjne uwarunkowanie. To prawda! Jednak ile z tych nieszczęść jest tylko w naszej głowie?!

Ponadto zbyt często skupiamy się na tym, czego nam brakuje do szczęścia.  Albo czekamy na lepsze czasy albo na wojnę, żeby zacząć doceniać to, co jest. Łudzimy się też, że dopiero gdy coś przepracujemy, coś zdobędziemy, to osiągniemy stan szczęścia. A kiedy już plan zrealizujemy, okazuje się, że to wciąż za mało. Nie umiemy powiedzieć: wystarczy. Albo życie może przynieść kolejne nieoczekiwane wydarzenia, które mogą zmącić nasz spokój.

Dziś zostawiam Cię z pytaniem, czy poddajesz się dyktaturze szczęścia?

Następnym razem zastanowimy się o jakie szczęście nam chodzi – już teraz zapraszam na ciąg dalszy

Miłego dnia

Gracjana

 

PS. Jeśli potrzebujesz podyskutować na temat równowagi w Twoim życiu zapraszam do grupy Work Life Balance w praktyce na Facebooku.

 

 

*Bastian B.  i in. Feeling Bad about being sad: The role of social expectancies in amplifying negative mood, “Emotion”, 2012, nr 12

** Daly M.C. Dark contrasts: The paradox of high rates of suisides In happy places, “Journal of Economic Behavior & Organization” 2011, nr 80

 

Gdy brakuje motywacji, czyli pokochaj rutynę cz.2

Motywacja jest  stanem gotowości do podjęcia się określonego działania.

Jakże często tej gotowości nam brakuje. Często więc staramy się wykrzesać z siebie choć odrobinę motywacji, albo obiecując sobie nagrodę, albo snując wizję negatywnych konsekwencji, jakie na nas spadną, jeśli czegoś się nie podejmiemy.

 

Jednak takie zewnętrzne motywowanie działa na krótką metę. Z kolei stan permanentnej gotowości (czyli wewnętrznej motywacji) jest nierealny i chyba o tym zapominamy.

 

Dlatego, jak ostatnio pisałam, gdy brakuje motywacji, ja wcale na nią nie czekam. Zdecydowałam się pokochać rutynę.

Co mi to dało, możesz zajrzeć do poprzedniego wpisu. A poniżej kilka wskazówek w takim dużym skrócie.

 

Podobno motywacja przychodzi do tych, którzy pracują.

Po pierwsze planuję zadania. Nawet jeśli pojawia się u mnie spadek formy, opuszcza mnie ta słynna motywacja, to staram się zaplanować każdego dnia trzy kluczowe dla mnie sprawy. Oczywiście nie zawsze jestem w stanie zająć się nimi na 100%, zwłaszcza że rzeczywistość lubi płatać figle i te plany pokrzyżować. Jednak nawet jeśli uda mi się zająć danym tematem przez 10 minut to sprawia, że coś zawsze posuwa się do przodu. Nawet jeśli to tylko jeden telefon w danej sprawie, albo kilka zdań w nowym poście.

Na spadek motywacji ratunkiem jest także tak zwany sztywny czas przeznaczony na niektóre z obowiązków. Jeśli ramy te nie są narzucone z zewnątrz, jeśli nie mam takiego zewnętrznego bata, to staram się trochę narzucić go sobie sama. Na przykład ustawiam sobie sztywne daty, czy terminy na wykonanie zadania. Na pewno łatwiej mi zmobilizować się do regularnych ćwiczeń, kiedy wiem, że zawsze w poniedziałek i piątek mam zajęcia z ulubioną instruktorką. Nie zastanawiam się wtedy, czy chce mi się, czy mi się nie chce ćwiczyć, tylko idę na zajęcia. Tak samo w poszczególne dni mam przepisane konkretne zadania i wtedy danego dnia nie zastanawiam się, co mam zrobić, czy mi się w ogóle chce to zrobić, tylko po prostu przystępuję do działania.

Niektórzy twierdzą, że motywacja zastaje ich podczas pracy. I coś w tym jest. Już wielokrotnie wspominałam, że motywacji do sprzątania nie jestem w stanie w sobie wykrzesać. Kiedy już przychodzi czas na odgruzowanie mieszkania, to wyznaczam sobie krótki czas np. na posprzątanie jednego pokoju albo wręcz jednej szuflady. Zakładam, że to będzie 10 minut, góra pół godziny. I najczęściej jak już zacznę, to nabieram rozpędu i udaje mi się zrobić nawet więcej niż zakładałam. A nawet jeśli rzeczywiście skończy się na tym jednym pokoju, czy szufladzie to i tak jestem do przodu. Zrealizowałam plan i mam poczucie satysfakcji.

 

 

A co, jeśli nadal mi się nie chce?

Innym sposobem na spadek motywacji jest…odpuszczenie. Bo czekając na motywację, wmawiając sobie, że potrzebny mi lepszy nastrój, pogoda, mogę się jej nie doczekać.

Jeśli jakieś zadanie ewidentnie mi nie idzie, to odkładam je. Robię sobie przerwę. Czasem wystarczy, że na godzinę. Czasem nawet na kilka dni. Po czym wracam do niego z nową energią.

Jeśli nie chce mi się robić tego, co dotychczas sprawiało mi przyjemność albo przychodziło z łatwością, to albo odpuszczam jak wyżej, jeśli to nie jest coś na już, albo zaczynam się zastanawiać, skąd się bierze ten opór?

Czy przypadkiem zadanie to odciąga mnie od moich priorytetów? Może mój cel lub droga do niego się zdezaktualizowała? A może to chwilowe znużenie danym tematem? Albo na ten moment wyczerpałam pomysły. Już nie raz przekonałam się, że najlepsze rozwiązania przychodzą mi do głowy akurat wtedy, gdy wcale nie skupiam się na danym problemie.

A może jestem po prostu zmęczona, rozkojarzona. Czasami wydarzy się coś, czego nie mogłam przewidzieć, a na tyle mnie to wyeksploatowało, że nie jestem w stanie skupić się na danym temacie. Wtedy wiem, że zgodnie z zasadą produktywności nie ma sensu tracić ani czasu, ani energii, tylko…odpocząć. Ewentualnie zająć się czymś innym.

 

To co teraz napiszę, zabrzmi jak herezja i pomyślisz, że zaprzeczam sama sobie. Jednak kurczowe trzymanie się rutyny też może być zgubne, a przynajmniej nierealne w obliczu chaosu, który lubi wkradać się w nasze życie. Oczywiste jest, że czasami to trenowanie samodyscypliny trzeba odłożyć na bok, nauczyć się odpuszczania. Ciągle bliskie są mi przykłady z początków macierzyństwa, kiedy po prostu potrzeby dziecka dyktują rozkład dnia i nawet lepiej zapomnieć o niektórych czynnościach, a już na pewno przestać szukać motywacji. Bo jak tu robić cokolwiek, jeśli nie śpisz dłużej niż 2 godziny ciągiem. Z innej, bardziej zawodowej beczki: jak wykrzesać motywację, by obdzwonić bazę potencjalnych klientów, kiedy brakuje czasu na profesjonalną obsługę aktualnych?

 

Czy idziesz właściwą drogą i we właściwym kierunku?

Rutynowe działanie, planowanie zadań i ich odhaczanie z listy sprawdza się u mnie wówczas, gdy wiem po co coś robię i że ma to dla mnie sens. Zaznaczam jednak, że takie automatyczne działanie nie może być bezmyślne i zaspokajać potrzeby bycia zajętym.

Natomiast brak motywacji może być konsekwencją tego, że zdecydowałaś się realizować cel, który nie do końca jest Twój, nie odpowiada na Twoje potrzeby  albo wybrałaś drogę, która nie bierze pod uwagę Twoich predyspozycji i zasobów.

Może żyjesz pod dyktando nakazów i zakazów, kolejnych „muszę” i „powinnam”, co zdecydowanie nie sprzyja wewnętrznej gotowości do działania.

Z jednej strony zachęcam Cię do ćwiczenia samodyscypliny. Mitem jest mówienie, że to wrodzona cecha. Wręcz przeciwnie można ją wytrenować i zbudować tak, jak mięśnie i kondycję.

Z drugiej strony kluczowa wydaje się odpowiedź na pytanie „po co?”. Po co to robię codziennie, regularnie, rutynowo?

Odpowiedź na pytanie „po co?” da Ci jasność, które cele są w zgodzie z Tobą i Twoimi wartościami. Wtedy działania do nich prowadzące będziesz chciała realizować każdego dnia niezależnie do nastroju, a nie wtedy, gdy spłynie na Ciebie motywacja i da Ci zastrzyk energii i kopa do działania.

Miłego dnia

Gracjana

PS. Jeśli potrzebujesz podyskutować na temat równowagi w Twoim życiu zapraszam do grupy Work Life Balance w praktyce na Facebooku

Odpuszczanie to wyzwanie – czyli znowu o perfekcjonizmie

Odpuszczanie to bardzo efektywne, ale trudne do wdrożenia narzędzie przybliżające do życiowej równowagi. O odpuszczaniu wiele mówi i pisze Pani swojego czasu, bo jest kluczowym elementem zarządzania sobą w czasie.

Tymczasem wiele z nas, próbując zachować work life balance popełnia kardynalny błąd licząc, że doba da się rozciągnąć i myśli, że robiąc więcej, będzie mieć poczucie spełnienia. Wiele z nas jest perfekcjonistkami, które chcą być doskonałe w każdym obszarze, a jeśli nie mogą się zaangażować w 100% w daną sprawę, to rezygnują i odkładają realizację planów na wieczne nigdy.

Dlaczego odpuszczanie jest aż takim wyzwaniem dla perfekcjonistów?

Continue reading „Odpuszczanie to wyzwanie – czyli znowu o perfekcjonizmie”